Wprowadzenie do medycyny integralnej – z lek.med. Elżbietą Dudzińską rozmawia Orina Krajewska
Orina Krajewska: Na czym polega integralne podejście do zdrowia?
Lek. med. Elżbieta Dudzińska: Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto zatrzymać się na chwilę nad definicją zdrowia. Proszę się zastanowić, jak każdy z nas rozumie i definiuje sam dla siebie słowo „zdrowie”. Zdrowie to osobista sprawa. Każdy z nas rozumie je na swój sposób. WHO (World Health Organization) określa zdrowie jako „stan kompletnego, fizycznego, mentalnego i socjalnego dobrostanu, a nie tylko brak choroby czy ułomności”. Wśród wielu definicji zdrowia właśnie ta, zaproponowana w 1948 roku przez WHO, cieszy się coraz większym uznaniem. To pokazuje, jak bardzo zmieniła się globalna percepcja zdrowia, która wyewoluowała z rozumienia zdrowia jako „braku choroby” do znacznie szerszej koncepcji zapobiegania chorobom i utrzymania dobrostanu.
Organizm człowieka to niezwykle złożony system zbudowany z bardzo wielu układów. Są one wzajemnie połączone, współzależą od siebie i komunikują się ze sobą. Na przykład układ nerwowy jest połączony z jelitami, układem immunologicznym, endokrynnym i limfatycznym, a układ pokarmowy zawiera więcej neurotransmiterów niż cały system nerwowy. Oprócz tych wzajemnych współzależności mamy do czynienia z genetycznym polimorfizmem i epigenetycznymi wyzwaniami, czyli zmianami generowanymi w naszym genomie między innymi przez takie czynniki jak toksyny, infekcje czy własny mikrobiom. Indywidualna dieta i biochemia są różne, a umysł, ciało, emocje i duchowość wzajemnie na siebie wpływają. W obliczu tych faktów zintegrowane podejście do zdrowia ma głęboki sens, ponieważ pozwala na jak najszersze spojrzenie na zdrowie jednostki.
Na podstawie integralnego podejścia do zdrowia wykształcił się nurt tzw. medycyny integracyjnej. Jakie są jej założenia?
Określenia „medycyna integralna” i „integralne zdrowie” mogą mieć swoiste znaczenie dla różnych osób. Medycyna integralna to kompleksowe podejście mające na celu utrzymanie zdrowia w jak najlepszym stanie. To zarazem partnerska współpraca z pacjentem w przypadku choroby poprzez połączenie optymalnych, naukowych metod leczenia i zapobiegania z pełną koncentracją na potrzebach jednostki. Przy takim podejściu pacjent powinien czuć się bardziej efektywnym „menedżerem” własnego zdrowia, dobrostanu, a także procesu leczenia. Centrum Medycyny Integralnej Uniwersytetu Arizona definiuje ją jako medycynę, która generuje i wspiera proces zdrowienia, biorąc pod uwagę całą osobę i wszystkie aspekty stylu życia. Szczególny nacisk kładzie na relację pomiędzy lekarzem a pacjentem. Przewiduje wykorzystanie wszystkich optymalnych terapii naukowych, przyznając pierwszeństwo metodom naturalnym i mniej inwazyjnym — oczywiście, jeśli to możliwe i słuszne w danym przypadku.
Oto pięć kluczowych wymiarów medycyny integralnej:
- Szeroka definicja zdrowia — obejmuje czynniki fizyczne, men- talne, emocjonalne i duchowe pozwalające na zrozumienie, co czyni daną osobę zdrową.
- Szeroki zakres interwencji — od profilaktyki, poprzez leczenie,do rehabilitacji i zdrowienia.
- Koordynacja procesu leczenia — nacisk na współpracę między lekarzami, zespołami i instytucjami.
- Pacjent w centrum uwagi — indywidualizacja podejścia, pacjent i lekarz są partnerami w procesie leczenia.
- Szeroki zakres metod leczenia — tradycyjne i niekonwencjonalne metody leczenia, które pomagają pacjentowi utrzymywać i odzyskiwać zdrowie.
Często słyszy się wymiennie stosowane nazewnictwo: medycyna integralna, alternatywna i komplementarna. Czym dokładnie różnią się między sobą?
Aby w tym semantycznym gąszczu odróżnić medycynę integralną od komplementarnej i alternatywnej, pozwolę sobie zacytować definicje sformułowane przez NCCAM (National Center for Complementary and Alternative Medicine) dotyczące tych ostatnich: Medycyna komplementarna — odnosi się do wykorzystywania metod medycyny niekonwencjonalnej razem z metodami medycyny konwencjonalnej. Medycyna alternatywna — odnosi się do korzystania z metod terapii niekonwencjonalnych zamiast terapii konwencjonalnych. W integralnym podejściu definiujemy potrzeby pacjenta w szerokim zakresie aspektów wpływających na zdrowie i przebieg choroby. Bierzemy pod uwagę:
- relację umysł – ciało, nazywaną „medycyną umysł – ciało”, czyli spektrum psychiki pacjenta, stres, jakiego doświadcza, i umiejętności radzenia sobie z nim,
- sposób odżywiania vs stan zdrowia i aktualne potrzeby,
- aktywność fizyczną,
- jakość, ilość i zaburzenia snu,
- styl życia i wpływ środowiska.
Zacznijmy od pierwszego filaru: co właściwie oznacza określenie „medycyna umysł-ciało”?
Medycyna umysł – ciało ma bardzo bogatą historię i była przez wieki w różnych formach częścią praktyk medycznych. Należy wręcz podkreślić, że jeszcze do około trzystu lat wstecz medycyna i filozofia traktowały ciało i umysł jako spójną całość. Konsekwencją pojawienia się w siedemnastym wieku kartezjańskiego modelu dualizmu umysłu i ciała był postępujący rozwój podejścia redukcjonistycznego. Teoria oddzielenia umysłu od ciała stopniowo osiągnęła pozycję dominującą. Także obecnie, mimo naukowych dowodów i badań, znacząco wpływa na aktualny model biomedyczny. Terapie umysł – ciało w bezpieczny i efektywny kosztowo sposób katalizują proces zdrowienia i pomagają między innymi w choro- bach naczyniowo-sercowych, autoimmunologicznych, neurologicznych, w stanach zapalnych, po zabiegach chirurgicznych, a także w stresie i przy objawach bólowych. Innym dobrodziejstwem terapii umysł – ciało jest budowanie u pacjenta poczucia samoskuteczności i zdolności do samokontroli. To niezwykle ważne nie tylko w samym procesie zdrowienia, ale również w budowaniu pozytywnych relacji ze sobą i z otoczeniem.
Bardzo istotną obserwacją jest to, że terapie umysł – ciało wyzwalają w organizmie odpowiedź relaksacyjną, czyli korzystne zmiany fizjologiczne, takie jak spadek zużycia tlenu, głębsze oddychanie i spowolnienie akcji serca, wzrost oporności skóry oraz zwiększenie w mózgu aktywności fal typu alfa. Badanie z Public Library of Science wykazało, że interwencje umysł – ciało wpływają na ekspresję genów i przebieg choroby poprzez poprawę odpowiedzi na stres oksydacyjny. W konsekwencji przynosi to zahamowanie procesu zapalnego i uszkadzania komórek. Do terapii umysł – ciało, które przeszły największą liczbę badań, zaliczamy między innymi medytację, jogę, trening autogeniczny, bio- feedback, kliniczną hipnozę, mindfulness, sterowaną wyobraźnię (wizualizację), tai chi, progresywną relaksację mięśniową i muzykoterapię.
Wszystkie praktyki relaksacyjne, które wymieniłaś, zyskują coraz większe uznanie. Dlaczego ich popularność tak szybko rośnie?
Można wskazać kilka czynników. Jednym z nich jest na pewno frustracja związana z wyzwaniami i ograniczeniami aktualnego systemu ochrony zdrowia, zwłaszcza w terapii schorzeń przewlekłych. Innym czynnikiem jest potrzeba korzystania z metody bezpiecznej i przystępnej cenowo, a jednocześnie najbardziej odpowiadającej potrzebom pacjenta.
Użyteczność i skuteczność terapii umysł – ciało jest dobrze udokumentowana. Terapie te sprawdzają się szczególnie przy ostrym i przewlekłym stresie. Dowody wykazują ich uzasadnione wykorzystanie zarówno jako metod samodzielnych, jak i uzupełniających leczenie tradycyjne, m.in. u pacjentów z chorobą wieńcową, bólami głowy, bezsennością, nietrzymaniem moczu czy chronicznymi bólami krzyżowej części kręgosłupa, a także w przypadkach objawów będących skutkiem terapii przeciwnowotworowych.
Mózg jest — znacznie bardziej, niż wcześniej zakładano — dynamicznym, plastycznym organem, który przekształca się i modeluje przez całe nasze życie. Odbywa się to pod wpływem nie tylko doświadczeń i bodźców zewnętrznych, ale także pozytywnych i negatywnych myśli.
Skoro więc mózg jest gotowy na zmiany wywoływane świadomą i celową pracą z nim, to terapie umysł – ciało wysuwają się obecnie na czoło nowego terapeutycznego podejścia do szerokiego spektrum chorób i ich objawów. Rolą lekarza integralnego jest pomoc pacjentowi w odkryciu i wyborze preferowanego przez niego rodzaju terapii umysł – ciało oraz zmotywowanie go do systematycznej pracy terapeutycznej.
Co to oznacza, że mózg jest neuroplastyczny?
Neuroplastyczność oznacza strukturalne i czynnościowe zmiany w mózgu, które zachodzą pod wpływem doświadczeń, myśli, zachowania lub celowego treningu.
Stale pogłębiane odkrycia związane z neuroplastycznością są rezultatem dziesiątek lat badań, które m.in. dotyczyły mapowania kory mózgowej, rehabilitacji pacjentów po udarach mózgowych i wypadkowych uszkodzeniach mózgu. Pacjenci, którzy doznają udaru mózgu lub innego — na przykład spowodowanego wypadkiem — zniszczenia konkretnych części tkanki mózgowej, doświadczają ubytków funkcji czy to psychicznych, czy motorycznych. Wielu z tych pacjentów poddanych rehabilitacji (często długiej i żmudnej) odzyskuje wszystkie lub większość tych funkcji, mimo że część móz- gu pozostaje uszkodzona czy (według dzisiejszej wiedzy medycznej) nieodwracalnie zniszczona. Dzieje się tak dlatego, że zdrowe i dobrze funkcjonujące części mózgu mają zdolność przejmowania lub uczenia się tych utraconych funkcji.
Zwłaszcza psychologiczne i neurobiologiczne badania ostatniej dekady znacznie poszerzyły naszą wiedzę o funkcjonowaniu mózgu. Niegdysiejsi sceptycy muszą przyznać, że mózg może się zmieniać. Najnowocześniejsze narzędzia badawcze mózgu, takie jak funkcjonalny rezonans magnetyczny, spektroskopia w podczerwieni i elektroencefalografia ilościowa, potwierdziły działanie terapii umysł – ciało i wciąż bardziej precyzyjnie odkrywają jej mechanizmy. Bardzo dużo w tym zakresie wniosły badania profesorów Richarda Davidsona i Daniela Siegla, autora książki The Mindful Brain. Znakomitą książką na ten temat jest także Mózg zmienia się sam Normana Doidge’a, która została wydana po polsku w 2017 roku. Podtytuł brzmi Innowacyjne techniki przywracania prawidłowych funkcji mózgu bez operacji i leków. Dr Doidge, wybitny psychiatra i naukowiec, opisuje wiele fascynujących przypadków pacjentów w aspekcie neurorehabilitacji. Przedstawia tym samym zestaw możliwości adaptacyjnych ludzkiego mózgu, dając każdemu z nas, jak i całemu rodzajowi ludzkiemu, wielką nadzieję na przyszłość.
W jaki sposób analizuje się i diagnozuje relację umysł – ciało?
Przede wszystkim należy właściwie przeprowadzić wywiad z pacjentem. Powinien on dostarczyć lekarzowi możliwie jasnych odpowiedzi na kilka ważnych pytań:
- czy psychika pacjenta jest bardziej pesymistyczna, czy optymistyczna,
- jakie są wzorce myślenia i zachowania pacjenta,
- co jest dla niego ważne,
- jakie są jego oczekiwania w kontekście relacji z lekarzem,
- jakimi sposobami można zwiększyć jego samoświadomość,
- jak zmotywować go do stopniowego wprowadzenia koniecznych zmian.
Bardzo ważne jest przybliżenie i wytłumaczenie pacjentowi pojęcia „medycyna umysł – ciało” w tak przekonujący sposób, aby został zainspirowany do samodzielnego i regularnego stosowania wybranych technik. Wchodzi w to na przykład nauka niektórych technik relaksacyjnych podczas wizyty u lekarza. Są takie, których wykonanie zajmuje pacjentowi 2 – 3 minuty dziennie, a już po miesiącu stosowania można dostrzec spektakularne efekty.
Czy naprawdę samą pracą z umysłem można aż tak dużo zmienić w sobie na poziomie ciała i funkcjonowania organizmu? Każdy z nas ma silne uwarunkowania, na pewno można dokonać zmian w pewnych obszarach, ale jednak wciąż pozostajemy „sobą”?
Każdy z nas przez całe życie ma możliwość zmieniania siebie i anatomii swojego własnego mózgu. Ważne jest zrozumienie, że możemy wywoływać te zmiany świadomie i celowo, aby chronić zdrowie czy poprawiać jego stan. Wartość uświadomienia pacjentowi istnienia technik umysł – ciało i ich wpływu na strukturę i funkcjonowanie mózgu dobrze określił Daniel Siegel, profesor psychiatrii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles: „Jeśli zdasz sobie sprawę, że twój mózg ma udział w twoich ob- sesjach, uzależnieniach (od leków, narkotyków, papierosów, alkoholu) czy też depresji i emocjonalnej niestabilności, może ci to pomóc w przyjęciu aktywnej roli i wpływaniu na to, jak twój umysł ingeruje w funkcjonowanie mózgu. Możemy świadomie i celowo wykorzystać umysł, aby kreować służące nam, bardziej zintegrowane funkcjonowanie układu nerwowego”.
Doskonała książka to You Are Not Your Brain (czyli „Ty to nie twój mózg”) Jeffreya Schwartza, wydana w 2011 roku. Definiuje ona i przybliża metodę czterech kroków, za pomocą której można wyćwiczyć własny mózg, oduczyć się niesłużących nam negatywnych czy pesymistycznych wzorców myślenia oraz zachowania obsesyjno-kompulsywnego. To publikacja cenna dla każdego, kto boryka się z natręctwami myśli, czarnowidztwem czy pesymistycznym wzorcem myślenia. Warto tu też wspomnieć o innej książce dostępnej u nas w księgarniach, pt. Siła nawyku, której autorem jest Charles Duhigg.
Miejmy w pamięci prawidłowość, którą zdefiniował jeden z bud-dyjskich mnichów: „Jesteś tym, co praktykujesz, a to, co praktykujesz, umacnia się w tobie” („You are what you practice and what you practice grows stronger”).
Czyli zmienić się można, tylko potrzebna jest odpowiednia motywacja i systematyczność?
Przede wszystkim niezbędna jest świadomość, że coś mnie dotyczy, że mam określony wzorzec myślenia i zachowania. Nie można zmienić tego, czego się nie zauważa, albo czegoś, czego nie jesteśmy świadomi. Kolejny element to motywacja. Jeżeli odpowiednio głęboko poznamy „dlaczego”, wtedy znajdziemy każde „jak”. Ważna jest kwestia przekonania, że zmiana jest możliwa, i uświadomienia sobie, dlaczego ważne jest, aby ją wprowadzić. Jeżeli bez względu na stan nauki towarzyszy nam niewiara, to nawet wtedy, gdy będziemy próbować wprowadzać w sobie zmiany, niewiara ta może stać się samospełniającą przepowiednią i zmaleją szanse powodzenia.
Teraz sprawa systematyczności. Możemy mieć wysoką samoświadomość, rozumieć potrzebę wprowadzenia zmiany i wiedzieć, jak jej dokonać. Jednak „wykładamy się” właśnie na braku systematyczności. Średnia trwałość postanowień noworocznych to dziewięć dni. Kogo dotyka ten problem, powinien spróbować ukształtować w sobie nowy, silniejszy nawyk systematyczności. Jeżeli w poprzednim postanowieniu wytrzymałeś tylko te „noworoczne” dziewięć dni, to nowe postanowienie ustaw na przykład na trzydzieści dni. Wytrzymałeś? Wspaniale. Następne postanowienie zrób na sześćdziesiąt dni. Tak można stopniowo ulepszyć własny wzorzec systematyczności. Tutaj ponownie wypada polecić Siłę nawyku Duhigga.
Mówiąc o medycynie umysł – ciało, wspomniałaś o stresie. Stres to gorący temat.
Jest powszechnie wiadome i zbadane, że stres psychologiczny, socjalny i fizyczny oraz siła i czas oddziaływania poszczególnych stresorów odgrywają jedną z kluczowych ról w powstawaniu patologii. Utrzymanie odpowiedniej równowagi w obszarach stresu jest krytycznie ważne dla zdrowia i prawidłowego funkcjonowania — zarówno w pracy i życiu pozazawodowym, jak i w przebiegu choroby oraz procesie zdrowienia. Wszystkie techniki umysł – ciało są tu bardzo pomocne.
Czym właściwie jest stres?
Myślę, że najbardziej przemawiająca do większości z nas jest definicja stresu jako reakcji organizmu na bodziec niebezpieczny lub postrzegany jako niebezpieczny. Niebezpieczne jest na przykład trzęsienie ziemi. W takiej sytuacji następuje automatyczna reakcja. Człowiek czuje, że za chwilę może umrzeć. Automatycznie uruchamia się w organizmie lawina reakcji fizycznych i biochemicznych. Tu nie ma miejsca na racjonalne analizy — wszystko dzieje się w ułamkach sekundy poza naszą wolą (to tzw. niska ścieżka), bo ten konkretny stresor sam w sobie jest zabójczo groźny. Na szczęście takie sytuacje zdarzają się w życiu bardzo rzadko.
Paradoksalnie warto sobie uświadomić, że prawidłowa reakcja organizmu na stresor, czyli czynnik stresogenny, jest naszą zdobyczą ewolucyjną, mechanizmem, który w sytuacjach zagrożenia uruchamia rezerwy pozwalające nam lepiej sobie z nim poradzić czy wręcz przetrwać. Odpowiedź organizmu kontrolowana przez układ współczulny odgrywa konieczną i ważną rolę w naszej adaptacji do środo- wiska, w którym żyjemy. W wielu sytuacjach mechanizm stresu, jako reakcja adaptacyjna, uruchomiony na odpowiednim poziomie pozwala nam zrobić coś lepiej, szybciej, bardziej efektywnie.
Podejrzewam, że większość sytuacji, które określamy jako stresujące, tak naprawdę nie zagraża naszemu życiu. Czy to nasza interpretacja sprawia, że się stresujemy, a nie obiektywne zagrożenie?
Dokładnie tak! Problem tkwi w tym, że w większości sytuacji poziom destrukcji związanej ze stresem nie jest pochodną stresora, ale naszego postrzegania danego stresora. Warto sobie uświadomić, że wyniszczający i powodujący różne patologie stres jest pochodną wewnętrznej narracji i interpretacji, jaką obejmujemy daną osobę czy sytuację będącą stresorem, które przecież same w sobie z definicji nie zagrażają naszemu życiu czy zdrowiu (praca, dom, dzieci, współmałżonek, finanse, szef, teściowie, kariera, awans itp.).
Wyobraź sobie sytuację, że samotnie idziesz pustą ulicą, a z naprzeciwka zbliża się duży pies rasy znajdującej się na liście niebezpiecznych. Gdy na warsztatach zadaję pytanie: „Kto się zestresuje tym faktem?” — przeważnie 50 – 60 procent grupy podniesie rękę. Dlaczego? Pogryzł mnie pies, nie lubię psów, boję się psów — padają różne odpowiedzi. „A dlaczego pozostali się nie zestresują?” — pytam. „Zawsze miałam psy, lubię psy, podejdę i pogłaszczę”. Konkluzja? To nie pies, który najprawdopodobniej minie nas obojętnie, ale to, co myślimy o tym psie, implikuje, jaki stres będziemy w związku z tą sytuacją przeżywać. Kolejny przykład to wystąpienie publiczne. Jeżeli ktoś występuje często i jest przygotowany, to najprawdopodobniej nie będzie mieć problemu. Pojawi się zdrowe, mobilizujące napięcie. Jeżeli ktoś nigdy nie występował i nagle ma stanąć przed audytorium, z reguły jest mocno zestresowany. Myśli, czy da radę, jak wypadnie, jak wygląda, co będzie, gdy zadadzą trudne pytania, itp.
Najważniejsze to zdać sobie sprawę, że w większości sytuacji stres jest zjawiskiem umysłowym będącym pochodną interpretacji wydarzeń, które już miały miejsce, lub obawy przed tym, co ma się zdarzyć. Zjawiska umysłowe można kontrolować i jest to bardzo pozytywna wiadomość, która oznacza, że również nad destrukcyjnym stresem da się zapanować. Pierwszy krok to określenie, co jest czynnikiem powodującym stres (czyli stresorem) i czy jest to stresor konieczny, czy do uniknięcia.
Co to znaczy?
Załóżmy przykładowo: stresuję się tym, że gdzieś się spóźnię. Chcę być punktualna, ale mam problem ze wstawaniem rano. Wstaję na ostatnią chwilę, a później podniesione tętno, ciśnienie, nie wiem, gdzie zaparkować, tragedia…. Czy to jest stres konieczny?
Nie.
Oczywiście, że nie. Mogę przecież kupić kilka budzików, poprosić kogoś bliskiego, żeby mnie skutecznie obudził, itd. W przypadku „stresu do uniknięcia” właściwym podejściem jest próba ominięcia lub eliminacji stresora.
Teraz inna sytuacja. Ktoś bliski jest ciężko chory i wymaga bardzo konkretnej, stałej opieki, sami jesteśmy chorzy na chorobę przewlekłą lub urodziliśmy się z kalectwem. Tutaj mamy do czynienia ze stresorem koniecznym. Nie mogę nic zrobić ze stresorem, ale ze stresem zdecydowanie tak. To, jaki stres będę przeżywać w związku z tą sytuacją, jest pochodną mojej wewnętrznej narracji i sposobu myślenia o tej sytuacji. W dużym stopniu nawet przy stresorze koniecznym mamy wybór, czy tkwić w negatywnej narracji, która nie tylko nic nie zmienia, ale wręcz pogarsza sytuację, czy też stresor zaakceptować, ale ze zmianą jego postrzegania.
Nie twierdzę, że taka zmiana jest łatwa, ale zapewniam, że jest absolutnie możliwa. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie destrukcji będącej pochodną naszej własnej świadomości, w jakiej tkwimy. Kolejnym krokiem jest odpowiedź na pytanie, na ile ważne są dla nas własne zdrowie i komfort życia oraz jak mocno zdołamy się zaangażować w odwrócenie myślowych wzorców. Często jest to długi i systematyczny wysiłek. Tu szczególnie polecam książkę Reinharda Sprengera pt. Decyzja należy do ciebie.
Czy takie „intelektualne” podejście wystarczy, by zmniejszyć poziom odczuwanego stresu?
Niestety nie. Konieczna jest umiejętność radzenia sobie z długofalowym stresem w wielu trudnych sytuacjach. Trzeba zaprzyjaźnić się z wszelkimi technikami redukcji stresu, które nam odpowiadają i które będziemy systematycznie praktykować. W tym momencie wracamy do tematu medycyny umysł – ciało. Wszelkie techniki relaksacyjne, o których wcześniej rozmawiałyśmy, generują odpowiedź relaksacyjną, czyli innymi słowy wyciszają i wygaszają reakcje spowodowane stresem.
Stosuje się jeszcze jeden podział stresu: na krótkotrwały i długotrwały.
Czas oddziaływania stresu może mieć kluczowe znaczenie w kontekście jego szkodliwości, ale nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Stres krótkotrwały wywołany na przykład wybuchem bomby, bez żadnych konsekwencji poza przestrachem, może spowodować uraz na całe życie. Jednocześnie znamy osoby, które przez całe lata żyły w ekstremalnym stresie długotrwałym (wojna, obozy) i potrafiły powrócić do stanu równowagi, dożywały sędziwego wieku w stanie pełnego zdrowia.
Krótkotrwały stres objawia się chociażby przyspieszonym biciem serca. Zawsze poznam kiedy jestem w stresie. Stres długotrwały często przestaje być odczuwalny i nawet nie jesteśmy go świadomi.
W przypadku stresu krótkotrwałego szybko następuje faza relaksacji i regeneracji. Taki stres nas nie uszkadza, bo w krótkim czasie organizm wraca do stanu homeostazy. Inaczej jest w przypadku stresu długofalowego. Może on być uzasadniony (ktoś żyje w kraju, w którym jest wojna, nędza, prześladowanie) lub nieuzasadniony (myśli dotyczące własnego wyglądu, możliwości, słabości). W przypadku stresu długotrwałego, przewlekłego nie dochodzi do fazy relaksacji.
W konsekwencji stres długotrwały doprowadza do różnych zaburzeń i chorób.
Czy można obiektywnie powiedzieć, do jakich zaburzeń prowadzi i jaki jest jego wpływ na nasz organizm?
Kiedy się zestresujemy, nikt z nas nie analizuje tego na poziomie komórek, a niestety dzieje się bardzo dużo. Chroniczny stres i brak właściwej odpowiedzi relaksacyjnej uniemożliwiają powrót do stanu homeostazy, doprowadzając z czasem do kumulacji negatywnych zmian w tkankach i narządach. Stąd prosta droga do wystąpienia różnych zaburzeń.
Szereg zmian zachodzących w organizmie na poziomie komórkowym (zmiany metaboliczne, wzrost glukoneogenezy i uwalniania glukozy, zmiany przepuszczalności błon komórkowych, zmiany w obrębie układu immunologicznego) prowadzi do wielu chorób i zaburzeń zarówno ostrych, jak i przewlekłych. Mogą wystąpić reakcje alergiczne, astma, egzema, nadciśnienie, zaburzenia trawienia, migrena, psychozy czy ból, a tak- że przewlekłych, jak zaburzenia lękowe, choroby autoimmunologiczne, zaburzenia behawioralne — problemy z planowaniem i podejmowaniem
decyzji, choroby układu naczyniowego, depresja, zespół jelita drażliwe- go, otyłość, zespół metaboliczny, choroby neurodegeneracyjne, problemy z płodnością, zespół policystycznych jajników czy zaburzenia snu. W tej chwili szacuje się, że mamy 20 procent genów o pełnej ekspresji, czyli takich, które na pewno kiedyś się uruchomią. Aktywność pozostałych 80 procent naszych genów zależy od sumy wielu czynników, wśród których najważniejszymi są psychika (w tym stres), styl życia, dieta i jakość środowiska, w jakim żyjemy.
Czy dzięki odpowiedniemu podejściu, technikom pracy nad sobą nawet przy koniecznym, długotrwały stresie można zmiejszyć ryzyko powstawania chorób?
Przytoczę bardzo ciekawe badanie: Mental attitude to cancer, opublikowane w 1985 roku w naukowym periodyku „The Lancet”. Zaproszono do badania 57 kobiet z tym samym rodzajem raka piersi w celu zaobserwowania, jak ich typ psychiki wpływa na szansę przeżycia choroby i wystąpienie lub niewystąpienie wznowy nowotworu. Na podstawie testów psychologicznych podzielono je na cztery grupy: fighters, denayers, grupę stoicką i grupę depresyjną. Fighters to te najbardziej waleczne. Denayers to grupa wyparcia, w której dominowało podejście „spokojnie, jakoś to będzie”. Kobiety w grupie stoickiej mówiły sobie: „mam taki nowotwór, z nim się średnio żyje tyle a tyle”. Charakterystyczne, że środowisko medyczne najczęściej zalicza się do tej „stoickiej” grupy. Grupa depresyjna to ta, w której dominował brak poczucia wiary i wpływu na cokolwiek. Po pięciu latach znamienne było, że w większości przeżywały osoby z grup fighters i denayers. Po dziesięciu latach żyło około 70 procent kobiet z grupy fighters (z przerzutami albo bez nich, ale żyło), 50 procent z grupy denayers, 25 procent z grupy stoickiej i tylko 20 procent z grupy depresyjnej. To jest tylko jedno z tysiąca badań, które pokazują związek psychiki z ciałem.
Kluczowe zatem jest konsultowanie pacjenta w aspekcie stresu, po- moc w zrozumieniu mechanizmu zdrowej adaptacji i odróżnienia fizjologicznego, prawidłowego poziomu stresu wynikającego z codziennych sytuacji i zdarzeń od nadmiernej odpowiedzi układu współczulnego. Już w trakcie wizyty można nauczyć pacjenta kilku prostych technik relaksacyjnych, które nie wymagają wiele czasu, a systematycznie stosowane dają spektakularne efekty.
Jako drugi ważny filar medycyny integralnej wymieniłaś żywienie.
Tak, odpowiednia dieta to również kluczowy element. Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że żywienie nie tylko długofalowo determinuje stan naszego zdrowia, ale naprawdę zmianami w diecie można głęboko wpływać na stan zdrowia czy przebieg choroby.
To, na co zwraca się uwagę przy integralnych konsultacjach, to bardzo indywidualne podejście do pacjenta. Bierze się pod uwagę to, na co pacjent choruje, jakie ma dolegliwości, a jakie preferencje naturalne. Niektóre mogą wynikać z uwarunkowań genetycznych. Nie wszyscy tolerują mleko, ale niektórzy czują się po nim dobrze. To samo jest z glutenem. Są osoby, które reagują alergicznie lub mają celiakię. Innym gluten nie szkodzi, a u niektórych pacjentów bez alergii dieta eliminująca gluten łagodzi objawy różnych chorób. Często ze względu na chorobę pacjenci nie powinni spożywać określonych pokarmów, mimo że są ogólnie uznawane za bardzo zdrowe. Na przykład u wielu osób z zespołem jelita drażliwego zalecane ilości błonnika w diecie są zdecydowanie za duże i wywołują dolegliwości.
W przypadku diety bierze się pod uwagę jej aktualny skład i w sposób zindywidualizowany razem z pacjentem ustala się zmiany w sposobie odżywiania. Konieczna jest współpraca pacjenta i prowadzenie przez niego dziennika żywieniowego. Pozwala to zaobserwować ważne zależności, wykryć niezauważane wcześniej alergie i inne dolegliwości, a jednocześnie rejestrować zmiany samopoczucia w zależności od rodzaju spożywanych pokarmów. Ważne jest stopniowe wprowadzanie zmian, żeby pacjent zachował radość z jedzenia. Wtedy dieta oprócz tego, że będzie lekarstwem, będzie też przyjemnością, a nie kolejnym ciężkim obowiązkiem.
Następnym obszarem jest aktywność fizyczna.
Tak! Jest ona już częścią piramidy żywieniowej i znajduje się w jej podstawie.
Czyli wiąże się ją nierozerwalnie z dietą?
Dieta i aktywność fizyczna to część naszego stylu życia. Zalecenia dotyczące aktywności fizycznej to właściwie obligatoryjna część każdej konsultacji medycznej. Każdemu pacjentowi doradza się w tej kwestii i w przypadku braku ruchu pacjentowi powinno się wystawiać receptę na wybraną formę aktywności fizycznej. Liczba badań wykazujących odnoszone z niej korzyści jest ogromna. Dotyczy to zarówno profilaktyki, jak i leczenia zaawansowanych chorób. Pacjenci przechodzący na przykład rehabilitację kardiologiczną przy czwartej fazie niewydolności krążenia czy po zawale serca funkcjonują nieporównanie lepiej, jeśli stosują odpowiednio dobrany wysiłek fizyczny.
Czy rodzaj aktywności fizycznej musi być dobrany pod kątem schorzeń danego pacjenta, czy każdemu wystarczy spacer?
Indywidualizacja aktywności fizycznej jest o wiele mniejszym problemem niż w przypadku diety. Dla większości z nas głównym ograniczeniem jest brak czasu i dyscypliny. Oczywiście dobranie odpowiednich ćwiczeń jest bardzo ważne w przypadku niektórych schorzeń i stanów chorobowych, ale najczęściej to sprawa wtórna. Warto dobrać te aktywności, które ktoś preferuje, biorąc poprawkę na stan zdrowia. Fizjoterapeuci, rehabilitanci, trenerzy i inni specjaliści od pracy z ciałem mogą pomóc w doborze odpowiedniego, bezpiecznego wysiłku fizycznego. Jeśli chodzi o statystyczne zalecenia dla każdego z nas, to rekomendowana jest aktywność minimum pięć razy w tygodniu po pół godziny dziennie.
Minimum?
Tak, minimum. I dobrze, żeby to był wysiłek średnio intensywny.
Polecane są trzy rodzaje ćwiczeń:
- aerobowe, które dobrze wpływają na układ krążenia i dotleniają organizm,
- rozciągające, które poprawiają pewność i grację ruchów, a z wiekiem korzystnie wpływają na poczucie równowagi i chronią przed upadkami,
- ćwiczenia oporowe, czyli siłowe, wykonywane z obciążeniem, które budują masę mięśniową, ale też są ważne dla stabilności i wytrzymałości układu kostnego oraz dla przeciwdziałania osteoporozie.
Tak więc nieważne, czy to w roli pacjenta, czy osoby dbającej o zdrowie, po prostu zaprzyjaźnijmy się z jakimkolwiek wysiłkiem fizycznym.
Może byłoby to bardziej motywujące, gdyby wiedza na temat korzyści płynących z aktywności fizycznej była szerzej upowszechniana?
W tej kwestii mam wrażenie, że ogólnego krzyku „Powinniśmy się ruszać!” jest dużo. I nawet jeżeli ten krzyk do nas dociera, to większości z nas po prostu brakuje motywacji i samodyscypliny. Znajdujemy wymówki, że nie mamy czasu na regularną aktywność ani pieniędzy na zakup sprzętu sportowego… Wejście po schodach zamiast wjeżdżania windą czy energiczny spacer w parku nie wymagają żadnych inwestycji finansowych. Kluczowe pytanie jest takie: jakie są nasze przekonania i na ile widzimy sens i potrzebę regularnego ruchu dla własnego zdrowia.
Każdy z nas empirycznie może się o tym przekonać, doświadczyć pozytywnej zmiany i poprawy samopoczucia, jeśli tylko się trochę porusza i dotleni. Niewątpliwie odpowiednia edukacja pacjentów przez lekarzy i wystawianie „recept” na wysiłek fizyczny też są konieczne.
Czy oprócz stosowanej diety i aktywności fizycznej coś jeszcze składa się na nasz styl życia?
Styl życia to jest sposób, w jaki spędzamy swój czas. Styl życia to też czas spędzany na świeżym powietrzu. Trwa dyskusja, czy nie wprowadzić jednostki chorobowej pod nazwą nature deficit disorder (niedobór kontaktu z naturą). Badania, które przeprowadzono na różnych grupach dzieci, m.in. z ADHD, pokazały, że ilość czasu spędzanego na świeżym powietrzu w otoczeniu przyrody jest odwrotnie proporcjonalna do występowania i nasilenia różnych zaburzeń psychicznych. Są wśród nich zarówno zaburzenia behawioralne, jak i depresyjne. U dorosłych z kolei zaobserwowano całkowitą zależność między występowaniem depresji a liczbą godzin spędzanych w mediach społecznościowych i ogólnie w internecie.
W ciągu ostatnich dwudziestu – trzydziestu lat niewątpliwie ilość czasu spędzana na świeżym powietrzu — „przy trzepaku”, na podwórku czy w parku — dramatycznie się zmniejszyła. Pochłania nas wirtualna rzeczywistość. Siedzimy bez ruchu, przy zamkniętych oknach, bez przepływu świeżego powietrza, ukryci przed naturalnym światłem, często bez rzeczywistego kontaktu z ludźmi. To wszystko, niestety, ma bardzo złe konsekwencje.
Mówiąc o integralnym podejściu do zdrowia i stylu życia, warto wspomnieć o medycynie środowiskowej i zanieczyszczeniu środowiska.
Dlaczego? Smog jest w obecnych czasach dużym problemem, ale przecież mamy tylko niewielki wpływ na poziom zanieczyszczenia środowiska.
Oprócz tych rzeczy, na które faktycznie nie mamy wpływu albo prawie nie mamy wpływu (przecież mogę wybrać, czy będę jeździć rowerem po parku, czy między samochodami, wdychając spaliny), jest jeszcze bardzo dużo możliwości, ale i ograniczeń ze względu na różnego rodzaju zanieczyszczenia. Jest to bardzo szeroki temat, bo mówiąc o zanieczyszczeniu środowiska, musimy mieć na myśli nie tylko zanieczyszczenie powietrza i wody, ale także ekspozycję na toksyczne substancje wytwarzane przez człowieka, związane z rolnictwem, utylizacją odpadów i chemicznym zanieczyszczeniem.
A czy można jednoznacznie określić, na ile zanieczyszczenie środowiska zewnętrznego determinuje nasze zdrowie?
Poza intuicyjnym rozumieniem tej idei tysiące rygorystycznych badań naukowych potwierdzają negatywny wpływ zanieczyszczonego ekosystemu na zdrowie ludzi i zwierząt. Wpływ ten pociąga za sobą określone skutki ekonomiczne. Unia Europejska określa na przykład koszty związane z ekspozycją na pewne chemikalia na 157 miliardów euro rocznie.
Mimo że rozwój większości schorzeń jest konsekwencją kumulacji kilku czynników, to wykazano wpływ toksyn środowiskowych na wiele chorób, m.in. na astmę i choroby płuc, a także autyzm, ADHD, inne zaburzenia rozwojowe u dzieci, nowotwory, problemy reprodukcyjne, choroby autoimmunologiczne, chorobę Parkinsona, choroby tarczycy, cukrzycę, otyłość.
Pewne grupy są szczególnie wrażliwe na określone substancje chemiczne z zanieczyszczeń. Dzieci w czasie rozwoju i dorastania mają większą wrażliwość, zwłaszcza na substancje typu endocrine disruptors, czyli związki endokrynnie czynne, takie jak bisfenol A i ftalany, oraz na neuroendocrine disruptors, czyli związki neuroendokrynnie czynne. Kobiety w ciąży są podatne na większość toksyn środowiskowych (które przenikają przez łożysko), podobnie matki karmiące. Również osoby starsze, które stają się podatne na działanie toksyn środowiskowych ze względu na zachodzące wraz z wiekiem zmiany fizjologiczne i obniże- nie odporności. Pracownicy służby zdrowia i hospitalizowani pacjenci doświadczają szkodliwej ekspozycji na ftalany, bisfenol A, silne środki dezynfekujące, promieniowanie gamma, lekooporne mikroorganizmy, triklosan. Rolnicy szczególnie narażają się na stały kontakt z pestycydami i zanieczyszczoną wodą.
Wszechobecne są ftalany, należące do grupy endocrine disruptors, czyli substancji, które wpływają na syntezę, sekrecję, transport, działanie i eliminację naturalnych hormonów w organizmie. Możemy je znaleźć m.in. w zabawkach, farmaceutykach, kosmetykach, perfumach, mydłach, materiałach budowlanych, tuszach, tapetach, winylowych wykładzinach podłogowych i obudowach urządzeń elektronicznych. Ekspozycja na ftalany ma związek m.in. z otyłością i insulinoopornością, nowotworami wątroby i piersi, astmą, alergiami, zaburzeniami płodności, zaburzeniami rozwojowymi i powstawaniem ADHD.
Kolejną grupą szeroko rozpowszechnionych toksyn są flame retardants (opóźniacze palenia), czyli substancje używane w celu ochrony przed zapłonem. Należą one również do grupy endocrine disruptors. Opóźniacze palenia mają związek z nowotworami, chorobami tarczycy i bezpłodnością, są znajdowane we krwi, mleku, tkance tłuszczowej. W gospodarstwie domowym mogą występować w meblach, dywanach, zasłonach, elektronice, a nawet w zwykłym kurzu.
Pestycydy to kolejna wielka grupa, która ma związek z ADHD, chorobą Parkinsona, chorobami tarczycy, nowotworami i problemami z płodnością. Jak widać, spektrum jest tak szerokie, że sama świadomość jest przytłaczająca.
To dosyć przerażające, ale przecież badania mają to do siebie, że wyciągają średnią i pokazują pewne tendencje. To, że występuje jakaś tendencja, nie musi przecież oznaczać, że akurat ja znajdę się w jej „statystycznym” zasięgu.
Oczywiście statystyka ma swoje bardzo duże ograniczenia. Paradoksalnie: na im liczniejszej grupie prowadzone jest badanie, tym większym błędem, w pewnym sensie, jest ono obarczone. Pokazuje pewne tendencje statystyczne i korelacje, które jednak nie muszą być związane z przyczynowością. Ze względów kosztowych i logistycznych nie jesteśmy w stanie robić bardzo dokładnych badań grup kilku tysięcy ludzi, gdzie każdego powinno się dokładnie monitorować pod względem psychiki, diety, uwarunkowań genetycznych, stylu życia, historii chorób, ekspozycji na zanieczyszczenia we własnym środowisku itp.
Wystąpienie określonej choroby może zależeć od wielu czynników. Kupowanie takich, a nie innych produktów spożywczych, smażenie na przykład na teflonowej patelni — to małe składowe, które się kumulują i wpływają na stan naszego zdrowia.
Nie każdy palacz zapada na nowotwór płuc. Są tacy, którzy dożywają sędziwego wieku. Jednocześnie liczba badań potwierdzająca szkodliwość palenia papierosów i ich negatywny wpływ na zdrowie jest olbrzymia i nie pozostawia żadnych wątpliwości. Myślę, że w takim wypadku liczenie na to, iż nie znajdę się w statystycznej większości, nie byłoby rozsądnym podejściem.
Uważam, że warto traktować wyniki wielu badań jako wskazówki i inspirację do pozytywnych zmian w tych obszarach życia, na które mamy wpływ.
Słyszałaś o smogu informacyjnym?
Tak, to zjawisko również wpisuje się w styl życia. Podobno sto lat temu człowiek przez całe życie przyswajał tyle informacji, ile dziś jest w jednym numerze „New York Timesa”. Na każdym kroku jesteśmy bombardowani informacjami. Ich ilość i jakość zdecydowanie mają znaczenie dla zdrowia.
Smog informacyjny formalnie dotyczy umysłu, ale jednocześnie wpływa na ciało, bo umysł i ciało to para nierozerwalnie połączona. W odniesieniu do własnego umysłu warto wrócić do przytoczonych już słów: „Jesteś tym, co praktykujesz, a to, co praktykujesz, umacnia się w tobie”. Gdy oglądamy na przykład brutalne filmy czy koncentrujemy się na złych informacjach, uruchamiają się obwody neuronalne związa- ne z negatywnymi emocjami. Im częściej się uruchamiają, tym więcej tworzą połączeń, więc są bardziej rozbudowane. Pobudzenie obwo- dów neuronalnych przekłada się na produkcję neuropeptydów, które komunikują ze sobą układ nerwowy, hormonalny i immunologiczny.
W zależności od przeżywanych emocji uruchamiamy biochemię, która albo promuje nasze zdrowie i odporność, albo niestety wspomaga rozwój chorób i patologii. Warto świadomie kontrolować i przesiewać to, na co wystawiamy własny umysł.
Na nasze postrzeganie rzeczywistości większy wpływ mają te obwody neuronalne, które częściej są pobudzane. Innymi słowy: jeśli mamy tendencję do koncentrowania się na negatywach, to w każdej neutralnej czy wręcz pozytywnej sytuacji nasz mózg będzie szukał negatywów.
Jak mówi hinduska sentencja: „Złodziej, gdy spotka świętego, widzi tylko jego kieszenie”.
Integralne podejście do zdrowia to również temat snu.
Zrozumienie relacji między snem a zdrowiem jest kluczowe w medycynie integralnej. Sen obok odpowiedniej diety, aktywności fizycznej i zarządzania stresem jest podstawą dobrego zdrowia. Niedobory snu i niewłaściwy sen obniżają odporność, nasilają procesy prozapalne w organizmie, ryzyko infekcji, zwiększają zapadalność na choroby układu krążenia, cukrzycę, nowotwory, są jedną z przyczyn otyłości i depresji. Bezsenność jest przyczyną bardzo wielu wypadków drogowych, zaburzeń psychicznych i zaburzeń poznawczych. Ważna również przy okazji konsultacji snu jest diagnostyka bezdechu nocnego, który oprócz negatywnego wpływu na jakość snu może być powodem arytmii i nadciśnienia. Szacuje się, że 5 – 15 procent populacji cierpi na tę przypadłość. Diagnostyka zaburzeń snu i pomoc pacjentowi inna niż leki nasenne to bardzo ważny filar leczenia integralnego.
A dlaczego nie leki nasenne?
Przede wszystkim dlatego, że jest to grupa leków związana z dużym ryzykiem uzależnienia, powodująca zaburzenia struktury snu, znacząco zmniejszająca czas trwania fazy REM i skutkująca deficytem poznawczym typu porannego „otępienia”. Ostatnie metaanalizy licznych badań potwierdzają bardzo mało korzyści płynących ze stosowania leków nasennych. Duża część ich skuteczności jest związana z mechanizmem placebo i poranną niepamięcią faktu płytkiego snu i wybudzania się w ciągu nocy. Trzeba też pamiętać, że wiele leków, znanych i stosowanych w leczeniu wielu schorzeń niekorzystnie oddziałuje na dobry sen. Można tu wymienić choćby leki przeciwdepresyjne, sterydy, benzodiazepiny, niektóre leki przeciw nadciśnieniu i leki przeciwbólowe.
Na bezsenność cierpi dużo osób.
Około 69 procent pacjentów korzystających z podstawowej opieki zdrowotnej zgłasza problemy ze snem. Obok bezsenności mogą to być trudności z zasypianiem, sen przerywany lub płytki, który nie regeneruje organizmu. Chociaż istnieją skuteczne terapie, tylko 31 procent osób cierpiących na zaburzenia snu rozmawia na ten temat z lekarzem.
Czy odpowiednio głęboki sen to czas na tzw. samoregulację organizmu?
Podczas snu mózg się regeneruje, odnawia zapasy protein, wzmacnia synapsy. Badacz snu Jerry Siegel twierdzi, że pewne funkcje działają w mózgu podczas snu, ponieważ ich działanie jest wtedy najskuteczniejsze. W trakcie snu ograniczona jest aktywność metaboliczna neuronów. Niższa temperatura mózgu i zwolniony metabolizm w fazie snu głębokiego umożliwiają enzymom skuteczniejszą naprawę i odmładzanie komórek. Sen reorganizuje też pamięć, co oznacza, że jest on niezbędny do lepszego zapamiętywania.
Poszczególne fazy snu również odgrywają swoje ważne role.
Chodzi o regularość czy konkretną liczbę godzin?
Koncepcja 8 godzin snu jest stosunkowo młoda, ponieważ aż do dziewiętnastego wieku, czyli czasów rewolucji przemysłowej i upowszechnienia się sztucznego oświetlenia, ludzie raczej nie sypiali nieprzerwanie i jednorazowo po 8 godzin w ciągu nocy. Jeszcze w latach 90. dwudziestego wieku znani badacze zajmujący się problematyką snu przekonywali, że konieczne jest tylko 4 – 5 godzin snu, pozostałe 3 – 4 godziny spędzane w łóżku traktowano opcjonalnie. Ten pogląd został jednoznacznie obalony. Choć wciąż trwa dyskusja na temat tego, jaka długość snu jest najlepsza, coraz więcej dowodów pozwala przypuszczać, że dla większości z nas optymalny jest czas 7 – 8 godzin, a mniej niż 6 po prostu nie wystarczy. Niezależnie od różnic osobniczych nasza potrzeba snu zmienia się też w różnych okresach życia, na przykład dzieci potrzebują go więcej, a osoby starsze zwykle trochę mniej. David Dinges i jego współpracownicy z Uniwersytetu Pensylwania odkryli, że ludzie śpiący mniej niż 6 godzin przez okres dwóch tygodni wykazują spadek funkcji poznawczych równy temu, jaki można zaobserwować po dwóch nocach zupełnie bez snu. Jeśli śpimy zbyt krótko tylko przez jedną noc, to niektórzy z nas nie odczują poważnych skutków, jednak już po tygodniu czy dwóch ucierpi na tym każdy, bo ten negatywny efekt się kumuluje.
Aby lepiej zrozumieć właściwy czas trwania snu, trzeba wiedzieć, że śpimy w cyklach po około 90 minut. Czyli sen trwający 7 – 8 godzin składa się z 5 cykli. Dodatkowo każdy cykl składa się z 4 lub 5 faz. Są to 3 – 4 fazy NREM (non-rapid eye movement) i 1 faza REM. Ogólnie uważa się, że w fazie REM powinniśmy spędzać około 20 procent czasu snu. Faza REM to faza marzeń sennych, które są niezwykle potrzebne dla zdrowia i regeneracji. Ma ona też bardzo korzystny wpływ na naszą kreatywność.
W sytuacji idealnej spędzamy noc, gładko przechodząc z jednego cyklu do kolejnego, a w ramach cyklu poprzez kolejne fazy NREM i REM. Stopniowo w miarę upływu nocy doświadczamy krótszych okresów głębokiego snu, a za to więcej czasu spędzamy w fazach REM.
To jest warunek osiągnięcia właściwej jakości snu: potrzebujemy odpowiednich dawek zarówno płytkiego, jak i głębokiego snu oraz faz REM w ciągu 5 cykli, które wydają się stanowić jeden trwający nieprzerwanie sen. Istnieją różne przeszkody na drodze do osiągnięcia takiego snu: hałas, światło, stres, leki, wiek, kofeina, zakłócenia bólowe ze strony ciała, bezdech nocny, temperatura, potrzeby fizjologiczne. Jeśli śpimy w schemacie, w którym przeważa płytki sen i czas trwania faz REM jest skrócony, to nie ma znaczenia, jak długo śpimy. Taki sen nie daje organizmowi pełnej regeneracji i potrzebnych korzyści.
Mówiąc o godzinach snu, warto też wspomnieć o sowach i skowronkach, czyli ludzkich chronotypach. Oba chronotypy są zdeterminowane genetycznie i opisują funkcjonowanie organizmu w ciągu doby. Ludzie skowronki budzą się naturalnie, uwielbiają poranki, zwykle nie potrzebują budzika, za to kładą się do łóżka stosunkowo wcześnie. Ludzie sowy kładą się do łóżka późno, rano wstają z trudem, potrzebują budzika, nie śpieszy im się ze śniadaniem. Rozbieżność dotyczy zwykle kilku godzin, ale mniej niż pięciu. Jeśli ma się trochę swobody w zakresie codziennych obowiązków, warto zmodyfikować schemat zajęć tak, by uwzględnić swój własny chronotyp.
Czy w leczeniu integralnym stawia się w pierwszej kolejności na zdolność organizmu do samoregulacji?
Zdolność organizmu do samoregulacji i samoleczenia jest przeogromna. Niestety nasze złe nawyki, styl życia, niewłaściwa dieta czy stres bardzo zmniejszają te naturalne możliwości organizmu. Dzięki integralnemu podejściu, czyli zadbaniu o właściwy stan umysłu, redukcję chronicznego stresu, zweryfikowanie i poprawienie nawyków żywieniowych, wprowadzenie zmian w stylu życia oraz regularną aktywność fizyczną, samoregulacja i zdolność organizmu do samoleczenia bardzo się poprawia. Badanie przeprowadzone przez Joan Borysenko wykazało, że medytującym cukrzykom spada zapotrzebowanie na insulinę — niektórym nawet o 50 procent.
Tak więc jednym z celów integralnego leczenia jest uruchomienie naturalnych rezerw i w pierwszej kolejności sięganie po te metody, które są łatwo dostępne, bezpieczne i o jak najmniejszych skutkach ubocznych.
Jak wspomniałam na początku, podejście integralne obejmuje również medycynę konwencjonalną i leki. Jeśli stan pacjenta tego wymaga, zastosowanie leków jest absolutnie zalecane. Jednak bardzo często u osób, które mają kilka schorzeń i zażywają wiele leków, zmiana stylu życia umożliwia zmniejszenie dawek, a nawet odstawienie niektórych preparatów.
Generalnie w naszym tradycyjnym podejściu dominuje droga na skróty, czyli bierze się tabletkę. Nie warto się tu skupiać na obwinianiu obowiązującego systemu leczenia, bo bardzo często my sami w roli pacjenta jesteśmy zbyt leniwi, oporni czy niechętni, aby wprowadzać zmiany, które wymagają od nas wysiłku i samodyscypliny. Sami chęt- nie sięgamy po tabletkę, aby załatwiła za nas sprawę.
Czyli priorytetowo traktuje się wszystkie techniki naturalne, nieinwazyjne, a potem w niektórych, ostrych przypadkach wprowadza się leki?
Medycyna integralna zakłada zindywidualizowane podejście do pacjenta. Konieczne jest wzięcie pod uwagę wszystkich wcześniej omawianych obszarów wpływających na zdrowie i przebieg choroby i zadecydowanie, co w danym przypadku jest optymalne. Czasami jest tak, że stan pacjenta wymaga natychmiastowego wkroczenia z farmakoterapią, nie ma na co czekać. Symultanicznie stosuje się naturalne metody i docelowo można zwiększać ich zakres, jednak dopiero kiedy stan pacjenta się unormuje. Zmiany diety, stylu życia, terapie ziołami i suplementami potrzebują więcej czasu i systematyczności w stosowaniu. Medycyna konwencjonalna i naturalna powinny się uzupełniać.
W zachodnim świecie to wyniki badań określają normy, ale jak można poddać badaniu np. medycynę chińską, która funkcjonuje od tysięcy lat i nie tylko posługuje się zupełnie innym językiem, ale też opiera się na zupełnie innych prawach?
Niewątpliwie jest to wyzwanie pod wieloma względami. W medycynie zachodniej standardy zawierają się w określonych wymogach, których spełnienie uznaje dane badanie za wiarygodne (evidence-based medicine). Te badania z reguły koncentrują się na analizie jednego lub kilku czynników.
Całościowe systemy medyczne, takie jak tradycyjna medycyna chińska czy ajurweda, to holistyczne systemy medyczne i całościowe podejście do człowieka. To spojrzenie na przykład przez pryzmat yin, yang i przepływu energii. Nawet sam język jest pełen zaskakujących nieoczywistości: „wątroba nie ma energii, tu trzeba podnieść” czy „nerki są gorące, trzeba je ochłodzić” — jest zupełnie odmienny. Zrozumienie tego języka wymaga przyjęcia całkiem innego paradygmatu myślenia. Podobnie w medycynie ajurwedyjskiej — podczas pracy na doszach i wyrównywania ich poszczególnych poziomów.
W związku z tym próba bezpośredniego porównania zachodniego systemu medycyny z chińskim czy ajurwedyjskim stwarza nie lada trudności, czy jest wręcz niewykonalna. Cóż z tego, że jest dużo badań obserwacyjnych, skoro niewiele z nich na przykład jest klasyfikowanych przez instytucję Cochrane Collaboration. Co po tym, że historia stosowania i obserwacji skuteczności leków czy metod ma kilka tysięcy lat, skoro większość lekarzy kształconych w zachodnim systemie medycznym oczekuje badań dotyczących tych holistycznych systemów w tymże standardzie.
A czy to nie krzywdzące dla tych znanych od wieków systemów medycznych, że podrzędnie i wycinkowo traktuje się ich terapie i przepuszcza przez pryzmat evidence-based medicine, która ma bardzo sztywno określone ramy weryfikacji?
W moim odczuciu jest to zdecydowanie ograniczające zarówno pacjentów, jak i lekarzy. Istnieje medycyna poparta obserwacjami i stosowana od kilku tysięcy lat. W zasadzie poza dyskusją jest, czy te systemy są skuteczne. Problemem w naszych realiach jest weryfikacja osoby praktykującej medycynę chińską czy ajurwedyjską, do której się udamy. Niestety można trafić na kogoś, kto tytułuje się lekarzem ajurwedyjskim, a de facto zrobił tygodniowy czy miesięczny kurs. Kluczowe jest sprawdzenie, w jaki sposób taki praktyk był kształcony.
Na pewno w medycynie integralnej podchodzi się z szacunkiem do tych znanych, starych systemów, ale warto pamiętać, że czasami pacjenci są w takim stanie, iż wymagana jest bardzo szybka interwencja medycyny konwencjonalnej. W takiej sytuacji ryzykowne jest czekanie na efekt terapii, która może działać zbyt wolno.
Innym problemem jest zanieczyszczenie importowanych suplementów i preparatów ziołowych stosowanych w medycynie chińskiej i ajurwedyjskiej. Statystyki amerykańskie podają, że około 70 procent preparatów sprowadzanych z Chin i Indii jest zanieczyszczonych (na przykład metalami ciężkimi), ma dodane ukryte leki (na przykład hormony tarczycy w ziołach na odchudzanie) lub nie zawiera deklarowanych substancji albo ich odpowiedniej ilości.
Co powinno się wydarzyć, żeby terapie wspomagające, o których mówisz, zostały jednoznacznie uznane za wartościowy element procesu leczenia?
To złożony i trudny temat. Niezależnie od wielu obiektywnych trudności potrzebna jest zmiana systemu myślenia, większa otwartość i ciekawość, a jednocześnie przeformatowanie kształcenia medycznego. Wiedza medyczna jest ogromna. W naturalny sposób lekarze ją pogłębiają, kształcąc się specjalistycznie. To też jest potrzebne. Jednocześnie organizm ludzki to system naczyń połączonych. Bolączką medycyny zachodniej jest to, że często o tym zapominamy. Kiedy studiowałam, dieta nie była uważana za czynnik leczenia, a temat medycyny umysł – ciało w ogóle nie istniał.
Psychoneuroimmunologia to bardzo młoda dziedzina medycyny. Systemy się komunikują i wpływają na siebie. Stres psychiczny wpływa na zaburzenia fizjologii trawienia, a w konsekwencji na powstawanie chorób, takich jak na przykład refluks. Zaburzenia snu generują patologie, o których opowiadałam. Niewłaściwa postawa i nawyki ruchowe przekładają się na zaburzenia komunikacji między ośrodkowym układem nerwowym i narządami, co w konsekwencji doprowadza do patologii. Liczba zależności jest niesamowita.
Słabością specjalizacji według mojej opinii jest zbyt krótki czas przeznaczony na praktykowanie medycyny ogólnej, zanim rozpocznie się specjalizację. Czy jako pacjent chcesz, żeby lekarz traktował cię fragmentarycznie i wybiórczo jako żołądek, oko czy skórę? Może to właśnie skóra pokazuje coś, co dzieje się głębiej w środku? To, że ktoś ma na przykład chorobę wrzodową lub refluks, świadczy o poziomie stresu i zamiast przepisać tylko farmaceutyki powinno się również skonsultować pacjenta pod kątem stresu i ewentualnie pomóc mu poradzić sobie z nim.
Powiedziałaś o tym, że w systemie medycyny integralnej pacjent jest osobą w centrum, słucha się go wnikliwie i odpowiada na jego potrzeby. Czy to oznacza, że lekarz medycyny integralnej szkolony jest również w kierunku właściwego kontaktu z pacjentem?
Tak, jak najbardziej. Mieliśmy zajęcia i egzamin z tematu motivational interviewing. Wywiad motywujący to taki sposób komunikacji, prowadzenia wywiadu i rozmowy z pacjentem, który ma za zadanie wzmocnić w nim motywację i chęć do zmiany poprzez odkrycie indywidualnych potrzeb i możliwości.
Bardzo ważne jest wysłuchanie pacjenta w toku otwartych pytań, aby najpierw rozpoznać w nim chęć dokonania zmiany, a później zainspirować go do pracy. Sposób dostarczania przez lekarza informacji dotyczących diagnozy, terapii czy proponowanego leczenia głęboko wpływa na samopoczucie i dobrostan pacjenta. Być może to brzmi zaskakująco, ale percepcja terapii ma wpływ nawet na skuteczność przepisywanych leków!
Niezwykle przydatna jest też umiejętność czytania mowy ciała. Już na podstawie samej mimiki i sposobu poruszania się pacjenta, który wchodzi do gabinetu, można naprawdę dużo wywnioskować. I oczywiście nie chodzi tylko o to, że ktoś ma krzywy kręgosłup czy porażenie nerwu twarzowego. Nasza mowa ciała mówi niezwykle dużo o naszej psychice.
Tutaj dochodzimy do pytania: jaka jest rola lekarza, jaka jest rola medycyny?
Myślę, że odpowiedź na to pytanie wciąż ewoluuje. Integralne podejście do zdrowia i do pacjenta jest jednym z efektów tej ewolucji.
Powyższy wywiad stanowi jeden z rozdziałów książki Oriny Krajewskiej pt. Bądź. Holistyczne ścieżki zdrowia, wydanej przez wydawnictwo Sensus. Książkę można nabyć na stronie wydawcy tutaj!